W środę 23.10 udaliśmy się w ekscytującą podróż do Albanii za sprawą zaproszonego gościa – podróżnika i fotografa Andrzeja Pasławskiego, wielbiciela Bałkanów. Jak sam mówi, Albania to kraj będący bodaj ostatnią tajemnicą XXI-wiecznej Europy, to kraina spełniająca marzenia o ciszy i nieskażonej cywilizacją przyrodzie, rejon życzliwych ludzi. Tego wieczoru zabrał nas w podróż w niezmierzone góry, majestatyczne kaniony, na dzikie plaże i totalne bezdroża… Tego dnia odwiedziła nas także rdzenna Albanka, która opowiedziała o codziennym życiu w tym kraju, usłyszeliśmy także albański język.
Odbyliśmy podróż do rejonów niedostępnej Albanii, tej górskiej, gdzie kamyczki spod kół usypują się w głębokie przepaście, zresztą nasz gość zapowiedział: „Pokażę Albanię tę turystyczną i tę niedostępną. Ponieważ podróżujemy samochodem terenowym, mamy możliwość dotarcia tam, gdzie nie spotkamy przez wiele godzin żywej istoty, gdzie piękno przyrody niezmącone jest obecnością człowieka, a pokonanie 70-ciu kilometrów to czasem 9-cio godzinne zmagania z terenem.” W takiej sytuacji mapom niekoniecznie możemy zaufać, bo czasami droga wiedzie przez rzekę. Podobno najlepsze i najbezpieczniejsze szlaki handlowe wytyczały niegdyś osiołki.
Pośród albańskich gór natrafimy na przepiękne kaniony mieniące się przeróżnymi kolorami z powodu zawartości pierwiastków. Zresztą Albania bogata jest w złoża, niegdyś odkryto tam choćby ropę, a uczynił to Polak – Zuber. Nie przeszkadza to Albańczykom uprawiać zboża na roponośnych polach i wypiekać z niego chleb. W końcu inne są bałkańskie zwyczaje, pamiętamy, jak w filmie Kusturicy jeden z bohaterów smakuje ropę ze szklanki.
Andrzej Pasławski pokazał Albanię jako kraj nieskrępowanego luzu, gdzie jazda pod prąd jest czymś normalnym, pierwszeństwo ma ten, kto głośniej trąbi, a mandatu nie dostaniemy za jazdę autem z namalowanymi oczami zamiast świateł ani za kołyskę na odkrytej pace ciężarówki (gdzież tam nasze bezpieczne foteliki dla dzieci!). Nie dostanie mandatu również autobus przemieniony w łódkę („drugie życie autobusu”). Na Sarandzie ludzie tańczą na ulicach, sklep obuwniczy na jednej z głównych ulic reklamuje się wywieszonymi butami zamiast szyldu, a sprzęt AGD przewieźć możemy osiołkową taxi.
Albania to także miasta: miasto tysiąca okien, miasto tysiąca schodów, miasto bunkrów – a te bywają w rejonach turystycznych malowane w kwiaty, czy „na żółwia”. Skoro o zwierzętach mowa, to żółwie stepowe spotkać możemy na szlaku, poczęstowane (np. pomidorem) zaprzyjaźnią się z nami z chęcią i zostaną przy namiocie na dłużej. Namiot przyciągnąć może niestety też innych gości: kłujące skorpiony, czy włochate pająki.
Albania to festiwal serów, czasami tygiel muzyczny, gdzie wesela świętuje się 7 dni, a panna młoda każdego dnia występuje w innej sukni (po suknię ślubną warto więc wybrać się w bałkańskie rejony). Przy albańskich drogach znajdziemy ostrzelane znaki drogowe, które świadczą o tym, że przejechał tędy orszak weselny, a może Albańczycy coś świętowali, bo tak właśnie wyrażają swoją radość. Broń mają wszyscy, to znak honoru, zresztą zapisane to mają nawet w Konstytucji.
To także kraj, gdzie prawo zwyczajowe jest ponad tym państwowym i respektuje je każdy, także policja. Dobrze wykształceni na albańskich uniwersytetach młodzi ludzie emigrują, a to jest źródłem utrzymania całych rodzin. Rodzinne więzi są tam bardzo ważne, a gość w domu znajduje się pod dobrą opieką, gość jest święty.
Andrzej Pasławski jest miłośnikiem Bałkanów, które wraz z żoną poznawał przez lata wspólnych wędrówek. Przemierzył Czarnogórę, Bośnię, Kosowo, Serbię i kraje ościenne, ponad dwudziestokrotnie był w Albanii. Jest gościem wielu spotkań i festiwali podróżniczych, autorem nagradzanych zdjęć. Na
rejony swoich podróży wybiera miejsca trudne, gdzie nie wszystko jest dostępne „na wyciągnięcie ręki”.
Poniżej na zdjęciu widzimy kamienne domy o dachach wykonanych z łupek skalnych, które doskonale pełnią funkcję klimatyzatora w gorącym klimacie.
Saranda/Albania (fot. Andrzej Pasławski)